Zaczytana w lesie. Wymyślona przez las.
Książkowy sen lasu.
Czasem nie trzeba być Salvadorem Dali, by stworzyć drugą „Płonącą żyrafę” czy coś porównywalnie oryginalnego…. No może nie do końca. Autorką ilustracji pod tekstem jest Anne Laval.
A co do samego czytania, bywa bardziej potrzebne niż może się dziś wydawać. Filmy i słuchowiska są potrzebne. Spełniają swoją niebagatelną artystyczną i psychologiczną rolę. Albo też dają możliwość zaoszczędzenia czasu, gdy oglądamy adaptacje głośnych książek których z różnych przyczyn nie czytaliśmy. Podobnie z audiobookami.
Jednak tylko lektura pozwala nam zachować własne tempo tworzenia obrazu „czytanego” świata i własne tempo refleksji. Na pewno niejednokrotnie zatrzymujemy się miedzy słowami, zdaniami, akapitami, stronami (tu ukłon w stronę książki papierowej). Bywa że czytamy ten sam fragment po kilka razy. Nawiązujemy więź z książką.
Nasz mózg pracuje wtedy w specyficzny sposób, może uzyskujemy też jakiś rodzaj odprężenia. Odrywamy się od stanu zwykłego czuwania, od bycia w realności. Oczywiście można się od tego uzależnić, jak od wielu innych rzeczy. Tak zostajemy molami książkowymi.
Nie wiem, czy dobrze rozumiem „utratę duszy” opisaną poniżej. Wydaje mi się że to wszystko dotyczy potrzeby zachowania intymności naszych odczuć i uczuć. Co najmniej. Ale jak daleko powinno posunąć się zachowywanie tajemnic duszy?
„Klasyczna psychologia jungowska podkreśla, że utrata duszy grozi najczęściej w połowie życia, około trzydziestu pięciu lat. Ale współczesnej kobiecie takie zagubienie zagraża co dnia, czy ma lat osiemnaście czy osiemdziesiąt, czy jest zamężna czy nie, niezależnie od pochodzenia, wykształcenia, sytuacji finansowej. Wiele ‚kulturalnych’ osób uśmiecha się pobłażliwie, słysząc, że ‚ludzie prymitywni’ obawiają się tak wielu sytuacji, które mogą skraść im duszę — od strzelania do niedźwiedzia w złym sezonie po wejście do domu, który nie został poświęcony po śmierci.
Choć współczesna cywilizacja pod wieloma względami jest zadziwiająco piękna i życiodajna, na jednej ulicy możemy spotkać więcej zabitych nie w porę niedźwiedzi i nie poświęconych po śmierci domów niż na tysiącach mil bezludzia. Najważniejszym faktem psychicznym pozostaje konieczność nieustannego strzeżenia treści naszego życia, żarliwości, uczuć i najgłębszej natury. Mnóstwo rzeczy czyha na nasze ręcznie szyte buciki, chce je nam odebrać, wyrwać siłą lub podstępem, a mogą to być rzeczy tak niepozorne jak myśl: ‚Jeszcze zdążę zatańczyć, będę siać i sadzić, obejmować, odnajdywać, planować, uczyć się, nieść pokój, oczyszczać… później, jeszcze zdążę’. Wszystko to pułapki.”
Clarissa Pinkola Estes – „Biegnąca z wilkami”, rzdz. 8, „Instynkt samozachowawczy: rozpoznawanie wnyków, pułapek i zatrutej przynęty”
***
Czy ja tu i teraz to ja tam i wtedy?
Co ze mnie zostanie tam i potem?
Szara myszka czy wielki człowiek?
Swoja czy ich?
Ile mnie we mnie?
Na jak długo?
Autorka: Ayano Imai, jedna z ilustracji do książki wg bajki Ezopa „Mysz miejska i mysz wiejska”
Przy okazji… Dystanse personalne według badań etnologa Edwarda Halla, czyli jak blisko stoją/siedzą obok siebie ludzie w różnych sytuacjach życiowych.
„dystans intymny strefa najbliższa, rozciągająca się od skóry do ok. 45 cm. Do tej sfery dopuszczane są jedynie osoby bardzo bliskie (mąż, żona, chłopak, dziewczyna, dziecko)
faza bliższa – kontakt bezpośredni dotykowy, do 14 cm
faza dalsza – 14-45 cm
dystans indywidualny (osobniczy) od 45 do 120 cm. Jest to strefa prywatna. Dopuszcza się do niej ludzi nam znanych: przyjaciele, dobrzy znajomi, rodzina.
faza bliższa – 45-75 cm
faza dalsza – 75-120 cm
dystans społeczny od 120 do 360 cm. Jest to dystans dla ludzi obcych i znajomych, z którymi nie wiążą nas zażyłe stosunki. W tym dystansie załatwiane są także wszelkie oficjalne sprawy (kontakt z urzędnikami)
faza bliższa – 1,2-2,1 m
faza dalsza – 2,1-3,6 m
dystans publiczny powyżej 3,5 metra. Taka odległość zachowywana jest wobec osób publicznych.
faza bliższa 3,6-7,5 m
faza dalsza – powyżej 7,5 m – zarezerwowany dla ważnych osobistości jak, np. monarcha, prezydent, etc.
Granice te ulegają zatarciu w niektórych sytuacjach, np. tłumie czy podczas uprawiania sportu.”
Nie przetrwarzamy należycie swoich doświadczeń, wrażeń i myśli. Nie tworzymy skały osobowości. Rozpadniemy się kiedyś? (Bo za dużo na bieżąco raportujemy w social media lub znajomym.)
„– My już nie śnimy – powiedział John Ford. – A jeśli nam się to zdarzy, zapominamy o tym. Mówimy o wszystkim, więc dla snów nic już nie pozostaje. (…).”
Pigułki na dobry sen czy opium dla ludu?
Ciężki sen ołowiano-opiumowy. Opium z octanem ołowiu. Faktycznie takie zestawieni było stosowane na inne dolegliwości. A czy terapie XIX-wieczne naprawdę były o wiele bardziej szkodliwe niż te współczesne? Lekowe i wszelkie inne, wliczając w to social media.
„Samotność długodystansowca”, pamiętny film Tony’ego Richardsona z 1962 roku, według opowiadania Alana Sillitoe.
Życie jako bieg długodystansowy. Ale jednocześnie bieg z przeszkodami i seria sprintów. Może coś jeszcze – jakiś inny rodzaj biegu lub sportu. Zmagania człowieka z czasoprzestrzenią życia wydają się łatwe do opisania. Tak wiele analogii i porównań pod ręką. Linearność i wysiłek. Nabieranie sił, pełny bieg i wygasanie pędu. Cały nasz świat wydaje się siecią powiązań i połączeń.
Metafory przy których żyjemy, którymi żyjemy… Które nas czegoś uczą? („Metafors we live by” – George Lakoff i Mark Johnson’s, Metaphors We Live By /1980/)
***
Główny bohater filmu, Colin Smith, mówi:
„Bieganie zawsze było czymś ważnym w naszej rodzinie, zwłaszcza uciekanie przed policją. Trudno to zrozumieć. Wiem tylko, że trzeba biec – biec nie wiedząc czemu, przez pola i lasy. A znak mety nie ma końca, nawet jeśli rozszalałe tłumy wiwatowałyby jak opętane. Tym jest samotność długodystansowca.” /moje tłumaczenie wstępu do filmu, na wideo poniżej/
“Running has always been a big thing in our family, especially running away from the police. It’s hard to understand. All I know is that you’ve got to run – run without knowing why, through fields and woods. And the winning post’s no end, even though barmy crowds might be cheering themselves daft. That’s what the loneliness of the long distance runner feels like.”
Fragment francuskiego filmu „Błędny ognik” („Le Feu Follet”) Luisa Malle’a z 1963 roku. W tle muzyka Erica Satie, wykorzystana w filmie. Film przypomniał mi „Pętlę” W. J. Hasa, ale to inny styl i klimat.
Cierpiący na depresję alkoholik, leczący się w klinice, postanawia popełnić samobójstwo. Najpierw jednak odwiedza Paryż ten jeden ostatni raz, aby znaleźć powód do życia.
Polskie kino z czasów PRL-u, zwłaszcza lata 50. i 60. Człowiek myśli, że wszystko już widział, a nawet jeśli nie widział, to mniej wiecej wie czego może się spodziewać, aż raz na jakiś czas obejrzy tak zaskakujący, czy dziwaczny, film, że szczęka opada.
Na przykład, „Ubranie prawie nowe” (1963) Włodzimierza Haupe’go, według opowiadania „Róża” Jarosława Iwaszkiewicza, wydanego w roku 1946. Film psychologiczno-obyczajowy, może trochę skażony wrogim podejściem ówczesnej władzy Polski do czasów przedwojennych, tak jak i opowiadanie Iwaszkiewicza zapewne, gdyż Iwaszkiewicz był współtwórcą dialogów do filmu. Tak więc film może trochę „przesadzony”, ale to kto wie, jak było przed wojną, bo przedstawione są czasy przedwojenne.
Kino nie służy jednak odwzorowywaniu rzeczywistości czy pouczaniu. Tworzy nowe rzeczywistości, ku refleksji i dla zajęcia czasu. Nie zawsze nawet kino, dany film, ma związek z kulturą, ale to już odrębna sprawa.
Dlaczego te dawne filmy są mimo wszystko lepsze niż dzisiejsze? Warsztatowo, w tym plastycznie, są lepsze; zrobione z zachowaniem reguł dobrej sztuki filmowej, nie silące się „oryginalność”, czy źle rozumiany artyzm, bo są reguły których łamać nie wolno. I nawet filmoznawczy laik może to dostrzeć.
I właśnie dlatego oglądam te stare filmy, wtedy gdy mam czas, bo to dobre rzemiosło – kino wciągające, przenoszące w inne światy, inne sytuacje, odprężające, nawet jeśli czasem zupełnie niewiarygodne czy nieco trącące myszką. I nawet jeśli jest to film… wojenny. Natomiast prawie nie widzę dobrego rzemiosła (poza scenografią i plenerami) w wychwalanym przez niektórych filmie „Ida”, próbującym oddać atmosferę PRL-u początku lat 60-tych i czasem chyba też przyrównywanym do tych starych polskch filmów.
„Ubranie prawie nowe”, reż. Włodzimierz Haupe, 1963 rok
Czas nie jest ani linearny, ani cykliczny. Ma swoje meandry, momenty wydłużeń, skróceń i zapętleń. Trochę jak w filmie „Ślepy tor” Ryszarda Bera, gdzie ulega zapętleniu. Czas jest zmienną wrażliwą.
A może jesteśmy zupełnie zagubieni w czasie? Zdarza się, że chwile z dalekiej przeszłości wydają się nam chwilami przeżytymi wczoraj, a plany na przyszłość, ich wyobrażenia, bywają całkiem „realne”, tak widzialne oczami wyobraźni, jakby się już spełniły. Niemniej zdajemy sobie sprawę, że nasz czas jest ograniczony. Do tu i teraz. I do tego punktu w którym zakończymy obecne życie. Poruszamy się w wirze czasu, łączącym przeszłość z przyszłością, jakby tego było mało w przebłyskach głębszej świadomości usiłujemy odczuć realność czasu. Niestety to niewykonalne.
Wspominamy przeszłość, snujemy marzenia o przyszłości, znajdując tam jakiś ratunek przed niebytem teraźniejszości, bo jakże często prawdziwi my jesteśmy tylko w przeszłości lub w przyszłości. Teraźniejszość jest stawaniem się, nie ma nas tu wcale albo jesteśmy niepełni.
Tymczasem znany nauczyciel duchowy Eckhart Tolle powiedział, że nie odnajdziemy siebie ani w przeszłości, ani w przyszłości, ale w teraźniejszości.
***
To zdjęcie pojawiło się już w poprzednim wpisie, gdzie zapowiadałam tekst o czasie. Miś, niby z dzieciństwa, ale nie z dzieciństwa, zakupiony dwa-trzy lata temu na zwykłym targowisku. Czas się zatrzymał wraz ze wskazówkami budzika.
Foto: Kratery.com
A to moje amatorskie improwizacje szydełkowe, sprzed około 2 lat, „wyrabiane” w zimowe wieczory. Jedną z tych figurek mam z okresu liceum. I od czasów szkolnych nie uczyłam się prac szydełkowych.
Foto: Kratery.com
***
W antropologii kultury wyróżniamy wiele różnych „rodzajów” czasu. Np.
Czas cykliczny
„Występuje np. w społeczeństwach rolniczych, plemiennych, w starożytności, w plemionach barbarzyńskiej Europy we wczesnym średniowieczu, zanim przyjęły one chrześcijaństwo.
Czas cykliczny polega na tym, że jest postrzegany jako wciąż powracający cyklami zdarzeń na takiej zasadzie, jak pory roku. W takich społeczeństwach powszechnie uważa się, że czas zatacza koła, powracając rytmem pór roku i pojawiających się i odchodzących kolejnych pokoleń. (zob. Eliade)”
Czas linearny
„Przełomowe znaczenie w pojawieniu się linearnego odczucia czasu miał judaizm, który jako pierwszy system światopoglądowy nie opisywał świata jako cyklicznego, a zaczął to robić jako zmierzający do pewnych zdarzeń w przyszłości (nadejście mesjasza, restauracja Domu Dawidowego, itp.).
Następnym takim przełomem było chrześcijaństwo, które ostatecznie wyprostowało czas w cywilizacji Zachodu, dzieląc go na ten przed przyjściem Jezusa Chrystusa i po nim, a także wyznaczając pewne zdarzenia docelowe: Sąd Ostateczny. (zob. Guriewicz)”
/źródło: Wikipedia/
„W miłości najtrudniejsze jest często nie to, żeby jej doświadczyć, lecz to, żeby się do niej przyznać.”
– Bert Hellinger
A samotność? Nie ta zła, dewastująca, destrukcyjna, ale ta spokojna, dystansująca. Samotność budująca, twórcza; samotność jako stabilizator osobowości, jako budulec dla własnego Ja, jako źródło siły do bycia sobą. Człowiekiem się nie jest, człowiekiem się staje, aż do starości. I właśnie dlatego nie można dawać zbyt wiele z siebie innym, nawet tym kochanym. Słuszne?
Bert Hellinger, niemiecki psychoterapeuta, mówi o czymś podobnym:
„Bez związków, bez doświadczania miłości i bez obdarzania miłością marniejemy, upadamy i umieramy. Rośniemy dzięki naszym związkom i rozwijamy się dzięki nim, zarówno w przyjmowaniu jak i w dawaniu.
Jest jednak coś dziwnego.
Otóż, im większej grupie ludzi dajemy, im więcej ludzi dziękuje nam za to tylko,że coś, co powiedzieliśmy, zrobiliśmy, wycierpieliśmy i osiągnęliśmy, coś, czego doświadczyliśmy, pomogło im, wzbogaciło ich, pozwoliło im iść dalej, otworzyło przed nimi nowe możliwości i posłużyło im do osiągnięcia spełnienia, tym bardziej musimy się wycofać, tym bardziej samotni się stajemy i tym bardziej samotni musimy być.
Dziecko z powodu samotności cierpi i nawet umiera. Ale samotność o której teraz powiedziałem, jest samotnością spełnioną. Ona nie izoluje, tylko ustanawia między nami i innymi ludźmi dystans, który czyni tę pełnię znośną i zapobiega jej wyczerpaniu. Wzrok kieruje się od jednostki ku czemuś, co wszystkich łączy i jednoczy. Dzięki temu odnawia się to, co umożliwia służenie jednostce, to co podtrzymuje dawanie i branie między nami i innymi.”
Obrazy trochę jak z horroru. Brzuchomówcy ze swoimi lalkami. Oryginalne stare fotografie. Wywołują uczucie grozy, przestrach, coś zdecydowanie nieprzyjemnego. Pop-kultura wypacza wyobraźnię. Tu akurat winna jest Laleczka Chucky i inne, podobne do niej, potworki filmowe.
Zanim pojawią się nowe tematy, jeszcze jeden zaległy wpis ze stycznia. „Przepis na cały rok”, którego autorką jest Catharina Elisabeth Goethe, matka słynnego Johanna Wolfganga Goethe’go. Brzmi jak przepis na życie z ery „przedpsychologicznej”.
Recepta na cały rok
Bierzemy 12 miesięcy,
oczyszczamy je dokładnie
z goryczy, chciwości, małostkowości i lęku,
po czym rozkrajamy każdy miesiąc
na 30 lub 31 części tak, aby zapasu
wystarczyło dokładnie na cały rok.
Każdy dzień przyrządzamy osobno
z jednego kawałka pracy
i dwóch kawałków pogody i humoru.
Do tego dodajemy trzy duże łyżki
nagromadzonego optymizmu,
łyżeczkę tolerancji,
ziarenko ironii i odrobinę taktu.
Następnie całą masę polewamy dokładnie
dużą ilością miłości. Gotową potrawę
przyozdabiamy bukietem uprzejmości
i podajemy codziennie z radością
i filiżanką dobrej, orzeźwiającej herbatki.
/Catharina Elisabeth Goethe, autor tłumaczenia nieznany/
Inna myśl Pani Goethe:
„Nawet gdybyś dał człowiekowi wszystkie wspaniałości świata, nic mu to nie pomoże, jeśli nie ma przyjaciela, któremu mógłby o tym powiedzieć.”
stara kartka noworoczna, A Bright New Yearstara kartka noworoczna, Radosnego Nowego Roku