Inpektor Kluczyk czuł, że zbliża się zimna, mokra i ponura jesień. Przeczuwał że wraz z nią zbliża się ciężkie, smutne, przeszywające dreszczem grozy śledztwo. Może zabójstwo w małym drewnianym moteliku w górach; sprawa przy której brak jakichkolwiek śladów, poszlak… brak nawet ofiary. Tylko czuć, że stało sie coś bardzo złego, mgliście mrocznego, przerażającego do szpiku jestestwa, coś co nie pozwala spać miejscowej społecznośći. Nie pozwala nawet spokojnie mieszać cukru w herbacie.
Inpektor znał te klimaty. Wczesne poranki gęste od nowych podejrzeń; późne wieczory nadmiernie obciążone zmęczeniem i napięciem. Śledztwa po których przybywa siwych włosów i leków nasercowych w apteczce.
I pamiętał ból istnienia, jaki go w takich czasach ogarniał. Ktoś musiał to śledztwo przeprowadzić do końca, ktoś musiał być pierwszym poznającym straszną prawdę.
***
Nie czytam współczecnych kryminałów, choć nie wykluczam że kiedyś będę, jeśli nie zniechęcą mnie zupełnie, wyrastające jak grzyby po deszczu, kursy pisania czy kursy pisania kryminałów. Czyli rzemiosło pisarskie staje się zbyt rzemiosłowate? Bez cienia natchnienia? Wtedy nie będzie można tego nazwać literaturą, a nawet kryminał potrafi być literaturą na poziomie, bo przeczytałam kiedyś 2-3 kryminały (m.in. „Nieobecni są winni” Henryka Voglera z 1960 roku), a może trochę więcej, choć nigdy nie byłam wielką miłośniczką takiej prozy. I dziś zdarza mi się przejrzeć kilka stron ze starego kryminału. Poza tym czasem oglądam stare filmy kryminalne, czy sensacyjne, a gdy sa dobrze zrobione, żałuję że tak szybko się kończą. Może znajdę tej jesieni nowe stare filmy albo ciekawe stare kryminały w formie powieściowej. I może śledztwo nie będzie zbyt mroczne ani niepokojące.
***
O, nie czytałam jeszcze tego… Bo przez przypadek od razu trafiłam na powieść z początkiem pasującym do mojego jesienno-górsko-tajemniczego klimatu… „As trefl” Jerzego Edigeya z 1978 roku.
„Ranek był pochmurny. Zanosiło się na deszcz. Z planowanego spaceru w góry nic więc nie wyszło. Ale około godziny jedenastej, jak to w Zakopanem często bywa, niebo się nagle rozpogodziło. Giewont znowu lśnił w słońcu. A my, całe towarzystwo zebrane w małym pensjonacie, wylegliśmy na taras. Wygodnie ulokowani na leżakach, niektórzy jeszcze okryli sobie nogi kocami, wystawiliśmy twarze na promienie październikowego słońca.
Rozmowa przeskakiwała z tematu na temat. Wreszcie zahaczyła o parapsychologię i natychmiast rozgorzał spór pomiędzy inżynierem Korycińskim a adwokatem Ruszyńskim. Inżynier był entuzjastycznym zwolennikiem tej nowej nauki.
— Drzemią w nas siły — tłumaczył — z których nie zdajemy sobie sprawy. Pięć zmysłów to za mało. Każdy z nas ma ich znacznie więcej, lecz mało kto potrafi to sobie uświadomić, a jeszcze mniej ludzi umie z nich korzystać. Właśnie parapsychologia nie tylko wyjaśnia nam obecnie zjawiska na pozór niezwykłe, ale także nauczy nas w przyszłości posługiwać się tymi siłami. Wówczas tak dziwne rzeczy jak zatrzymywanie czy uruchamianie zegarów na odległość lub nawet zginanie łyżek za pomocą lekkiego dotyku palców będzie drobnostką. Kto wie, czy nie będziemy mogli obywać się bez radia i telegramów, bo osiągniemy umiejętność nawiązywania łączności telepatycznie.”
Ładnie się zaczyna. Może mnie zachęci do napisania małego opowiadania kryminalnego dla inspepektora Kluczyka. Póki co, czuję że jestem zbyt mało ukryminalniona i nie widzę na to szans.
