Życie przypominające fikcję, czyli fragmenty z „Dziennika tematów” Krzysztofa Kąkolewskiego (ur. 1930), wybitnego publicysty, reportażysty, prozaika i scenarzysty. Jednego z najważniejszych przedstawicieli polskiej literatury faktu, znanego z poruszania bulwersujących i „kontrowersyjnych” tematów. Niedawno TVP przypomniała film oparty na jego powieści pod tym samym tytułem, „Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię” (1969).
Fragmenty z „Dziennika tematów” odnowiły u mnie wspomnienia historii zasłyszanych w dawnych czasach, w mojej bardzo wczesnej młodości. W erze przed-internetowej opowieść ustna była nieocenionym elementem życia. Jakkolwiek często była plotką lub półprawdą. Szkice reporterskie Kąkolewskiego przypomniały mi tamte historie i tamtą rzeczywistość.
Niejedna z przedstawionych historii w pierwszej chwili wydaje się nieprawdopodobna, jednak potem zaczyna dominować odczucie, że wszystkie są prawdziwe, bo „tak kiedyś bywało”, poza tym repoter na pewno nie kłamie. Opowieści czasem wywołują grozę, ale przede wszystkim budują przekonanie, że nie ma takiej dziwnej czy strasznej rzeczy, która nie mogłaby przytrafić się człowiekowi. Ta wiedza działa wzmacniająco… Magia prozy o prawdziwym życiu.
***
»Za piękna. Nic mógł uwierzyć, że tak cudowna dziewczyna chce go. Wydało mu się to podejrzane. Coś ukrywa, jakąś hańbę, która skazuje ją na niego. Gdy się pobrali, podejrzewał, że stał się ofiary zmowy, że jest przykrywka jej rozwiązłego życia. Jej piękno, skarb jej urody był za wielki, by mógł go znieść, jej uroda budziła w nim lęk, uczucie zagrożenia, obrazę aż do obrzydzenia – z nadmiaru. Był zazdrosny, że inni na nią patrzą, zachwycają się nią. Przerastające go piękno budzi w nim nienawiść. Musi uczynić ją bliższa sobie, podobniejszą, na swój obraz i podobieństwo. Zmieni jej twarz, przerysuje ją. „Jeśli mamy być razem, muszę zmienić twój wygląd, inaczej, oszaleję” – powiedział i ciął ją żyletką przez twarz, a potem zadał szereg drobnych głębokich uderzeń. Po operacji nie podawano jej lustra. Gdy podano, nie poznała siebie. Wróciła ze szpitala inna osoba. Nawet zachowuje się inaczej. Ona, zawsze wolna, harda, ma zamiar wybaczyć mu. Wie, że to zrobił z miłości, której ona nie może stracić, ale i zrozumieć w pełni.
Spółdzielnia: wyższy oficer WP, statystyk, matematyk i historyk nauk technicznych założyli spółdzielnię gry w totolotka. Naukowe hipotezy, dyskusje, potem wykresy, badania latami. Wielka praca. Znajdują reguły w braku reguł. Od mitu szczęścia współczesnego, mitologicznej ślepoty losu, wielkiej szansy, przeszli do badań matematycznych. Stracili nadzieję, grają, by badać grę. Historia matematyczna totolotka. „Stary i nowy testament” – wielkie księgi. Teoria parzystych i nieparzystych trafień.
Skazany – na dwadzieścia lat więzienia pisze rewizję we własnej sprawie, prosząc o zmianę wyroku na karę śmierci.
Poste restante na Poczcie Głównej – opowiadania pracownic obsługujących to okienko: jak wyglądają listy, jakie hasła. Jak długo czekają? Ludzie pytający o listy. Gdy listu nie ma: ci, co raz pytają i więcej się nie zjawiają. Ci, co pytają co dzień lub parę razy na dzień. Ci, dla których jedynym adresem jest poste restante.
W Zielonogórskiem jako turysta co rok przyjeżdża do dawnego gospodarstwa Niemiec. Mówi: teraz to wasze, ale nie ścinajcie drzew. Mówi, jak ratować sad, przysyła z Niemiec środki owadobójcze. Pewnego dnia nadchodzi list: „Wytnij cały sad, wszystkie świerki. Zostaw jesion, na którym się powieszę”.
Muller – czyli każdy. „W czasie wojny u mojej babki na kwaterze był żołnierz Wehrmachtu, niejaki Muller. W tym czasie wykonano wyrok śmierci na konfidencie Gestapo, który mieszkał w domu naprzeciw. Muller przeraził się. Babka zapewniała go, że nic mu nie grozi, przysięgała mu, a w końcu obiecała, że bierze jego życie na swoją odpowiedzialność. Przywiązał się bardzo do mojej babki. Przysyłał ze wschodniego frontu, a nawet z trasy odwrotu karty i listy. Czyni to po dziś dzień, nie zapominając o żadnych świętach i imieninach babki, mimo że minęło dwadzieścia lat od końca wojny. Babcia ma osiemdziesiąt lat, on przysyła jej lekarstwa. J. S. Kraków”.
Milionerzy: prowadzili nielegalne interesy. Bali się korzystać z bogactw. Ukrywali je przed dziećmi, jeździli „Syrenką”. Zginęli w niej w wypadku samochodowym. Dzieci nie miały na pogrzeb. Wspólnik przyjechał i nie wprost powiedział im, by szukały. Domyślał się niejasno, że majątek zamurowany był w fundamencie domu, na który oni niby ciułali i ciągle dobudowywali ganki, oficyny. Dzieci nie uwierzyły i nie szukały, o własnych siłach pokończyły studia. Majątek jest tam dalej.
Nieprawdopodobna historia– zaczęła się w 1943 roku. Pewna piękna dziewczyna dotarła do gestapowca, by wręczyć mu łapówkę, za którą – miała nadzieję – zwolni jej rodziców. Gestapowiec zakochał się w dziewczynie. Nie przyjął łapówki, zwolnił rodziców, zaczął ich odwiedzać, w cywilu, ale poznano go. Dziewczyna unikała go, potem uciekła przed nim na wieś. Gdy Rosjanie zbliżali się, przyszedł się pożegnać. Powiedział, że nie idzie z kolegami, ale schodzi w podziemie. Ukrywał się, dopóki nie wkroczyła Armia Radziecka. Zgłosił się do władz, został aresztowany, odbył się proces. Dostał piętnaście lat. Wyszedł w 1955 roku i zaraz przyszedł do dziewczyny. Dowiedział się, że jest mężatką i ma dwoje dzieci. Wyjechał na Śląsk, zaciągnął się do górnictwa. Odnalazła go siostra (z Duesseldorfu), zaczęła starać się o jego repatriację. Posunęła się nawet do donosu do władz PRL, że były gestapowiec, Niemiec, powinien być wysiedlony z Polski. W tym czasie kobieta, którą kocha, rozwiodła się. Odwiedzał ją ciągle. Gdyby nie był gestapowcem, może by wyszła za niego. W końcu po sześciu latach zabrała go siostra do Niemiec Federalnych. Założył kancelarię adwokacką. Był trzy razy w Polsce. Dzieci ukochanej dorosły. On ciągle ma nadzieję, że wyjdzie za niego.
Paczka. „Jechałem kupić gospodarstwo z hodowlą i plantacją w województwie rzeszowskim, za dorobek całego życia. Sprzedający chciał gotówkę, pół w dolarach, pół w złotych. Jeszcze nie było tysiączłotówek. W przeliczaniu na kurs złotówki z 1960 raku było tam pięć milionów. Zrobiła się paka tak „wielka, że nie zmieściła się do teczki. Pomyślałem: „Może to znak?” Zapakowałem pieniądze w gazety, kilka warstw, i w sznurek. Teczka obok. Tak jechałem. Trzeba było przesiadać się, czekać całą noc na pociąg. Poszedłem do bufetu. Zabrakło mi pieniędzy. Bufetowa ulitowała się i dała bułkę na kredyt. Wszedłem do ustępu, naddarłem paczkę, wyjąłem pięćsetkę, przyniosłem bufetowej, a ona: „Nie miał pan pięciu złotych i już ma pan pięćset?” Przeraziłem się, że wezwie milicję. Porwałem tylko paczkę, teczkę z rzeczami zostawiłem w zdenerwowaniu. Zgubiłem się w ulicach na dworcu. Bałem się wrócić na stację, choć miałem bilet. Poszedłem przez miasto, na rogatkach złapałem okazję. Kierowca przyglądał mi się. Miałem tylko postrzępioną paczkę, musiałem mieć dziwny wzrok, byłem spocony. Bałem się kierowcy, ale chyba i on mnie się bał. Wszystko skończyło się szczęśliwie. Nazajutrz w południe u rejenta pozbyłem się paczki”.
Przypomniało mi się, jak znajomy kasjer przed wojną w podobnej sytuacji, w obcym mieście, zgłosił się na komisariat i nocował w pustyni areszcie.
Odcięty. Człowiek zbudował dom. Sąsiedzi dopiero, gdy dom stanął w stanie surowym, pojawili się i zamknęli drogi. Okazało się, że działka, którą kupił, zewsząd otoczona jest innymi posiadłościami. Człowiek, który oszukał, sprzedając odciętą parcelę, znikł. Nie mieszkał tu.
W nocy nowy właściciel przedostał się do domu, ale rano nie dali mu wyjść, przyjmowali groźną postawę. Dopiero z nastaniem nocy uciekł. Nie wiedział, do czego zmierzają. Odwiedził ich, proponował wykupienie pasa ziemi na drogę. Oferował dwa razy wyższą cenę, potem dziesięciokrotną. Odmówili. „Jeśliby nawet pan się wprowadził do nie ukończonego domu, dzieci nie wydostaną się do szkoły, nie wpuścimy listonosza, nawet karetki pogotowia ani straży pożarnej”. To była aluzja do podpalenia. Z rozpaczą opuścił swój dom. Myślał o samobójstwie. Kilka dni nie zjawiał się tam. Myślał zostawić dom, niech nie zbudowany jeszcze stanie się ruiną – jakby karał tym sąsiadów. Ale po kilku dniach zjawił się u niego człowiek, który sam siebie nazwał „osobą upoważnioną”. Zaproponował kupno parceli ze „zrębem”, jak się wyraził, „po cenie kosztu” i zaproponował jedną dziesiątą wartości. Prosił, żeby szybko się zastanawiać, bo to dobrodziejstwo, są jedynymi kupcami. Kim byli reflektanci, nie powiedział. Prawdopodobnie jest nim ten, który sprzedał parcelę, teraz odkupi ją wraz z domem za tę samą cenę.
„Bliźnięta wojny” – Byłam w siódmym miesiącu ciąży, gdy wezwano mnie na przesłuchanie w gestapo na Szucha w sprawie męża. Niemiec zobaczywszy mnie, speszył się czy przestraszył. „Pani mąż będzie wolny” – powiedział, a potem dodał, „moja żona też oczekuje dziecka i chyba w tym samym czasie co pani”. Na drugi dzień wrócił mój mąż. Nie wiem, jak nazywał się ten gestapowiec, jakie dał imię swojemu dziecku i gdzie szukać tego dziecka. Już dorosłego, które mam nadzieję, urodziło się szczęśliwie, podobnie jak mój syn, Witold, który przyszedł w dwa miesiące potem na świat i zobaczył na nim ojca dzięki temu swojemu bliźniakowi niemieckiemu.
Powrót z Dachau. Więźniowie jak największy skarb dźwigali z Niemiec na własnych plecach akta obozu. Nie nieśli zdobyczy, byli obdarci i wyczerpani. Akta były ciężkie. Przeszły poniewierkę, którą do dziś można z nich odczytać. Brakowało najcenniejszego dokumentu: pełnej ewidencji więźniów obozu.
W 1969 zgłosiła się do Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich pewna kobieta. Czasem jej mąż wchodził na strych i długo tam siedział. Po jego śmierci żona znalazła ewidencję więźniów. Ukrywał ją, bo nie mógł rozstać się z najcenniejszą pamiątką. Tam było nazwisko jego i pomordowanych kolegów, czytał je w kółko wraz z setkami tysięcy nieznajomych nazwisk.
Żyd i ksiądz z F. Żyd znający niemiecki usłyszał rozmowę żandarmów, wywnioskował z niej, że szykują się do akcji na miejscową plebanię. Pobiegł ostrzec proboszcza, który zdążył przygotować się na rewizję. Gdy wywożono Żydów, ten, który ocalił księdza, został ukryty na górce plebani i przeżył wojnę.
W latach trzydziestych do dworu zaangażowano mamkę. Była tak troskliwa dla dziecka państwa, wydawało się, że bardziej dba niż o swoje, że zostawiono ją jako niańkę. Niedawno, umierając, wyznała rodzinie, że już pierwszego dnia pracy we dworze zamieniła dzieci. „Swoją krew dałam na lepsze życie”. Wojna i lata czterdzieste jeszcze raz odwróciły wszystko. Jej syn, jako dziecko właścicieli ziemskich, nie dostał się na studia. Syn właścicieli ziemskich, jako jej syn, zaczął hodowlę i uprawy, dokupił ziemi, staje się bogaty.
Kapela oświęcimska – reżyser filmu pod tym tytułem, Ignacy Szczepański, odnajduje muzyków, którzy tworzyli słynną orkiestrę śmierci, dumę komendanta obozu, Hoessa. Z kilkudziesięciu muzyków do dziś przeżyło czterech: kapelmistrz, perkusista, kontrabasista i pianista. Zawsze wplatali do muzyki kilka tonów „Jeszcze Polska nie zginęła”, nieuchwytne dla Niemców, wielki znak. Namawiam Szczepańskiego, by w tym składzie, jak są, jako kwartet zasiedli przed barakiem nr 1 i odegrali fragment Wagnera z nutą „Jeszcze Polska…”. „To byłaby piękna scena, ale oni tego by nie przeżyli” – odpowiada Szczepański.
Miejscowość B. Była zamieszkała przez „państwo” i nieskończoną liczbę służby. Byli tylko państwo i lokaje. Zostali słudzy bez panów: „dworacy”, „dworusy”, „sługusy”. Ktokolwiek przyjedzie z zewnątrz, nawet gdy przemieszka ćwierć wieku, nie umie żyć w tym miasteczku. Wszyscy chcą tu być państwem. Żądza władzy, nieróbstwo, dzikie, wyrafinowane plotki. Wspomnienia dawnych czasów, jako lepszych. Gdy tyle rzeczy było za darmo. Tysiąc metod kradzieży. Wszywało się w spodnie czy spódnice specjalne kieszenie, by wynosić, co się dało.
Ekipa geodezyjna terroryzuje miasteczko. Oderwani od rodzin, swoich miast, przyzwyczajeni do ciągłego przenoszenia się z miejsca na miejsce, wysoko płatni, młodzi, silni, czują się poza prawem. Pewnego wieczoru kierownik i szef naukowy wyjeżdżają. Dwóch milicjantów na dyżurze nocnym barykaduje się. Ich jest dziewiętnastu. Stanowią siłę, której nikt nie może się przeciwstawić. Opanowują restaurację, każą sobie stawiać, wymuszają datki pieniężne, zaczepiają kobiety, grożą im i każą przyjść o wyznaczonej porze do barakowozów, napadają na domy, budzą śpiących, żądają wódki, bawią się przerażeniem ofiar.
Leszek B. – odzyskał wzrok po trzydziestu latach ślepoty. Jego rozczarowanie światem, za którym tęsknił. Oddalenie się, szyba przezroczysta. Dawniej świat był ciemny, twardy, bliski.
Pod Kielcami mieszka człowiek, który zaszczepia gruszki na wierzbie.«
Linki od innych fragmentów:
„Dziennika tematów. Cz. 1” (1984)
„Dziennika tematów. Cz.2” (1985)
