Wśród wielu prac naukowych, podejmowanych przez mego ojca w rzadkich chwilach spokoju i uciszenia wewnętrznego, pomiędzy ciosami klęsk i katastrof, w jakie obfitowało to życie awanturnicze i burzliwe – najbliższe jego sercu były studia nad meteorologią porównawczą, a zwłaszcza nad specyficznym klimatem naszej prowincji, pełnym jedynych w swoim rodzaju osobliwości. On to właśnie, mój ojciec, położył podstawy pod umiejętną analizę formacyj klimatycznych. Jego „Zarys ogólnej systematyki jesieni” wyjaśnił raz na zawsze istotę tej pory roku, która w naszym klimacie prowincjonalnym przybiera tę przewlekłą, rozgałęzioną, pasożytniczo rozrosłą formę, która pod nazwą „chińskiego lata” przeciąga się daleko w głąb naszych zim kolorowych. Cóż powiedzieć? On pierwszy wyjaśnił wtórny, pochodny charakter tej późnej formacji, nie będącej niczym innym, jak pewnego rodzaju zatruciem klimatu miazmatami przejrzałej i wyradzającej się sztuki barokowej, stłoczonej w naszych muzeach. Ta rozkładająca się w nudzie i zapomnieniu sztuka muzealna przecukrza się, zamknięta bez odpływu, jak stare konfitury, przesładza nasz klimat i jest przyczyną tej pięknej, malarycznej febry, tych kolorowych deliriów, którymi agonizuje ta przewlekła jesień. Piękno jest bowiem chorobą, uczył mój ojciec, jest pewnego rodzaju dreszczem tajemniczej infekcji, ciemną zapowiedzią rozkładu, wstającą z głębi doskonałości i witaną przez doskonałość westchnieniem najgłębszego szczęścia.
(początek opowiadania „Druga jesień” Brunona Szulca)
A więc jesień. Nieodwołalnie. Nieodwracalnie. Na długie miesiące. Być może znowu aż do wiosny. U mnie też ostatnio klimat tak przesłodzony, przekolorowany, że zima nie zawsze ma siłę się przebić ze swoją białą grozą.

Ilustracja do opowiadania Sanatorium pod Klepsydrą (1937)
Koło czterech pór roku. A może jednak spirala…
Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
Przesłodzona, banalna, przekolorowana jesień…
Cóż zrobić? Co roku to samo. Wiele zjawisk w przyrodzie zatacza koło, elipsę, bądź spiralę.
Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie