Zakończyła się trzecia seria „Lost”. I znów strasznie się zirytowałam przy samym końcu filmu, bo nic się nie wyjaśniło, tylko zapętliło jeszcze bardziej. Żadnej z trzech części nie obejrzałam bez przerw, i w pewnych sprawach mam niejasność, jeśli nie we wszystkim…Ostatnie odcinki były dziwnie metaforyczne. Koniecznie trzeba było wpisać ten właściwy kod, czy też nacisnąć odpowiedni guzik, a nad wszystkim unosiła atmosfera jakiejś nieprzeniknionej tajemnicy. Podobnie w życiu – czasami trzeba podjąć pewne kroki, aby rozwiązać mniej czy bardziej trudną sytuację, ale do końca nie wiadomo, co zrobić. Nie wiadomo, który guzik przycisnąć, ani jaki kod wprowadzić, a wszystko pogrążone w niepewności naszej egzystencji i przesycone lękiem przed nieznanym.
Niekiedy dociera się do takiego stopnia dojrzałości, że nie odczuwa się już lęku przed przyszłością, a pojawia się prawie pewność, że cokolwiek nastąpi, nie opuści nas poczucie bezpieczeństwa i zdolność do pogodzenia z tym co nieuchronne, albo że gorzej niż było już nigdy nie będzie, bo pewne niebezpieczeństwa nauczyliśmy się omijać. Jednak aż do samego końca jesteśmy w tym życiu zagubieni.